Miłego czytania, Sheyrra.
Wieczorem,
gdy wszystkie niewolnice już powoli zasypiały, do wozu na którym
siedziała Wiktoria z Katriną, podszedł jeden ze strażników
dowódcy. Szturchnął usypiającą dziewczynę, by ją ocucić
i powiedział.
- Wstawaj,
kapitan chce Cię widzieć. - Po czym otworzył drzwi klatki
pozwalając Wiktorii wywlec się ze środka. Niezbyt przytomna dała
się zaprowadzić do namiotu wspomnianego kapitana. Mężczyzna
czekał na nią pośrodku namiotu. Wewnątrz było ciepło, gruby materiał,
który zastępował ściany oświetlały małe lampki z
naftą. Przy słupie podtrzymującym całość stał stół, a na nim
butelka wina i dwa kieliszki. Za stołem prześwitująca kotara
oddzielała część sypialną, gdzie widać było łoże i skrzynie
z nieznaną zawartością zapewne zbroją i bronią. Dowódca
podszedł do nowej niewolnicy. Dopiero teraz zauważyła blizny na jego
policzku, pozostałości po walkach. Jego szare oczy przeszywały
swoją siłą, która zresztą biła od całego ciała. „Typowy
samiec alfa” - pomyślała Wiktoria, gdy poczuła zapach, jego
zapach przepleciony aromatem mydła. Jego dłoń dotknęła jej
policzka, palce musnęły delikatną skórę kobiety wywołując przyspieszone bicie serca. Jednak kiedy
nachylił się, by ją pocałować, odsunęła się
szybkim ruchem.
- Co Ty
robisz? - zapytała drżącym głosem. Kapitan odwrócił się w
stronę stołu, ale nawet ten szybki ruch nie ukrył skrzywienia zirytowania,
które pojawiło się na jego twarzy. Chwycił butelkę wina i zaczął
nalewać aromatyczny napój do kieliszków.
- Jesteś
niewolnicą. Jak myślisz, czego mogę od Ciebie chcieć? - wrócił
do niej i podał jej kieliszek. - Twoim zadaniem jest dogadzać
mężczyźnie, gdy ten tego potrzebuje. A jako, że pokazałaś
dzisiaj pazurki, postanowiłem, że najpierw sam Cię sprawdzę. Nie
mogę sprzedać wadliwego towaru swoim klientom, którzy mogą sporo zapłacić za piękną kobietę. Na zdrowie – odpowiedział przechylając swoją lampkę
wina. Gdy Wiktoria nie poszła za jego przykładem, przystawił jej
szkło do ust i przechylił zmuszając ją do przełknięcia
cierpkiego alkoholu.
- Nie będę
Twoją dziwką. - Na te słowa jedynie się uśmiechnął.
- To nie od
Ciebie zależy, kochana...
Złapał ją
wpół i mocno przycisnął swoje usta do jej. Gdy nie oddała
pocałunku, siłą rozwarł jej wargi i wepchnął język.
Wiktoria tylko zacisnęła mocno zęby. Z jego ust wyrwał się
okrzyk bólu, z wściekłością wypisaną na twarzy
wyrwał się. Palcami obadał swój język sprawdzając obrażenia. Tym razem wiedziała, że przegięła, był
wściekły i z pewnością zażąda czegoś, czego nie chciała mu
dawać. Przez jej głowę przetoczyły się wizje jej samej
zgwałconej i pobitej. Wzdrygnęła się na myśl o tym, co
może się stać. Podniósł rękę do góry, jakby chciał ją
uderzyć, po chwili zawahania jednak opuścił dłoń.
- Straże!
Zabierzcie ją z dala ode mnie – rozkazał z zachmurzonym czołem.
Zmarszczył brwi. - Albo lepiej. Wetknijcie pal w ziemię i
przywiążcie ją do niego. Ma siedzieć na placu bez wody i jedzenia
do czasu wyjazdu. To ją nauczy pokory.
Z tymi
słowami odwrócił się i przeszedł za kotarę. Żołnierz chwycił
Wiktorię pod ramię i brutalnie wyprowadził na zewnątrz. Drugi ze
strażników spieszył przed nimi. Doprowadzili dziewczynę do dwumetrowego słupa,
który miał służyć do rozstawienia kolejnego namiotu i tam ją
pchnęli na ziemię. Jeden z nich wyciągnął powróz i ciasno
związał ręce, a następnie owinął sznur dookoła drewnianego słupa.
Gdy odeszli sprawdziła więzy, ale tylko otarła nadgarstki o szorstki sznur. Zrezygnowana oparła głowę o drewno
i zamknęła oczy. Lekki wiatr owiał jej twarz chłodząc skórę
powiewem. Obozowisko powoli cichło, żołnierze kładli się na
spoczynek. Cisza uśpiła Wiktorię.
***
Z krótkiej
drzemki wyrwało ją pohukiwanie sowy. Podniosła zaspane powieki i
rozejrzała się dookoła. Mężczyźni byli pogrążeni w głębokim
śnie. Lekko poruszyła zdrętwiałymi nogami. Gdy upewniła się, że
nikt jej nie słyszy i nie widzi, użyła sztuczki, której nauczyła
się od niewolników attriadzkich. Gdy tylko dłonie znalazły się
nad nią, przełożyła z trudem sznur ponad słupkiem i w ten sposób
była już wolna. Zostawiając na później problem ze związanymi
dłońmi ruszyła cicho przed siebie chcąc jak najszybciej wydostać
się z terenu obozowiska.
Przeszła
kilkanaście kilometrów, nim zdecydowała się na krótki
odpoczynek. Z obozowiska wymknęła się niedostrzeżona, ciemna
suknia znacząco jej w tym pomogła. Siedząc pod rozłożystym
świerkiem dającym głęboki cień, szarpała sznur zębami próbując
znaleźć sposób, by go rozwiązać. Dopiero po półgodzinie udało
jej się rozplątać więzy. Zadowolona z siebie i sprytu, jakim się
wykazała przy ucieczce, pomyślała teraz o lekkim życiu, które
miała na zamku Duncana. Tam nikt nie śmiał jej ubliżyć, ani tym
bardziej ją niewolić. Była tam panią, mimo braku tytułu. Tutaj
nikt nie znał jej pochodzenia, ani talentów. Musi samodzielnie
dotrzeć do miasta i wrócić do domu, nie ukazując swoich
umiejętności. Tutaj jej talenty mogą być wadą a nie zaletą. Z
tymi myślami wstała i ruszyła przed siebie, marząc o ciepłym
posiłku i aromatycznej kąpieli. Koło południa dotarła do
miasteczka nad morzem. Zaskoczona gapiła się w bezkres błękitnych
wód. „Jak daleko jestem od stolicy? Przecież morze jest na
wschodniej granicy!” - myślała z niepokojem. Miasteczko było
niewielkie, jeśli bierze się pod uwagę takie porty jak Royal
Tower. Centrum stanowiło wybrzeże, gdzie kutry rybackie
przyczepione do molo stały rozładowane przez marynarzy. Tuż obok
stały stragany, gdzie od razu można było kupić ryby i inne
morskie stworzenia. Im głębiej w miasto tym mniej straganów a
więcej sklepów i dwupoziomowych domków, charakterystycznych w
swojej budowie. Tylko antropijczycy budowali domy, których podstawa
była kamienna, a dodatkowe piętro zrobione było z drewnianych
bali. Ten widok pocieszał dziewczynę, bo dzięki temu wiedziała,
że wciąż jest w rodzimym kraju. Szła wzdłuż jednej z ulic
szukając Administratora. Na ulicach było pusto, widocznie był to
dzień odpoczynku, gdzie każdy może usiąść z rodziną i
poleniuchować trochę przy kubku wina tudzież kuflu korzennego
piwa. Wiktoria weszła zatem do jedynej karczmy. W środku było
spokojnie, kilku mężczyzn w kącie grało w karty, jeden samotny
podróżny siedział w kącie sącząc swój napitek. Podeszła do
kontuaru, gdzie znudzony karczmarz przecierał blat.
- Potrzebuję
pomocy. Gdzie znajdę Administratora? Albo jakiegoś zarządcę? -
zapytała potężnego mężczyznę, który bardziej wyglądał na
wojownika niż karczmarza. Ten spojrzał na nią, zmarszczył czoło
i zamyślił się.
- Od lat u
nas nie ma Administratorów. Król łatwo zapomina o takich dziurach jak nasza. Nie mamy tu nikogo z królewskiej służby.
Przykro mi. Ale jeśli potrzebujesz pomocy to poszukaj Antoniego,
może on Ci zdoła pomóc. To dobry człowiek – pocieszył ją.
- Gdzie go
znajdę?
- Pracuje u
kowala, pewnie będzie w kuźni. Tylko ostrzegam, tam jest naprawdę
gorąco – mrugnął do niej. Wiktoria odpowiedziała uśmiechem, po
czym pożegnała się i wyszła.
Nie
zauważyła mężczyzny, który podążył jej śladem. Znalazła
kuźnię, a w niej Antoniego. Jednak chłopak poprosił ją, żeby
przyszła za dwie godziny, gdyż miał ważne zlecenie i nie chciał
przerywać pracy. Dlatego poszła na wybrzeże, gdzie widok świeżych
ryb poruszył jej żołądkiem. Głośne burczenie przypomniało jej,
jak dawno temu jadła posiłek. Ten który dostała w obozowisku był
skromny i zaspokoił głód tylko na moment. Z cieknącą ślinką
minęła szybkim krokiem stragany i ruszyła dalej. W przystani stały
kolorowe kutry rybackie, ale oprócz nich stał również statek
handlowy. Szybko znalazła majtka skorego do rozmowy z ładną
dziewczyną. Po krótkiej chwili ze smutkiem stwierdziła, że nie ma
szczęścia dzisiaj. Statek nie należał do korony, miał prywatnego
właściciela. Ruszyła z powrotem do kuźni, by porozmawiać
ponownie z Antonim. Przechodząc przez wąską uliczkę dostała
mocne uderzenie w głowę. Chciała krzyknąć, lecz szorstka męska
dłoń zamknęła jej usta. Wierzgnęła nogami, mając nadzieję
trafić w goleń napastnika. Udało jej się, ale włożyła za mało
siły i brakło efektu działań. Zamierzyła się mocniej, gdy
napastnik przerzucił ją sobie przez ramię, mając najwidoczniej
gdzieś jej daremne próby oswobodzenia się.
- Nie waż
się krzyczeć – ostrzegł ją niskim głosem.
Wiktoria
uznała to jednak za zaproszenie i zaczęła się drzeć najgłośniej
jak potrafiła. W pobliżu nikogo nie było. Nikt nie przybył jej na
ratunek, gdy porywacz wsadził ją na ukrytego w cieniu konia i
ruszył w las. Tym razem przynajmniej nie męczyła się leżąc na
brzuchu na łęku siodła. Siedziała wygodnie przed mężczyzną.
Koń biegł równym galopem mimo nierównego terenu i w szybkim
tempie dotarli z powrotem do obozowiska.
-Dobrze, że
już jesteście. Szorujemy dziewczęta i przygotowujemy do podróży.
- wyznał znudzonym głosem dowódca.
-Jakbym
wiedział, że dzisiaj ruszacie to bym zaczekał. Dziewucha dotarła
do przystani.
-Aż tak Ci
śpieszno, mała? Nie martw się, jeszcze miesiąc podróży statkiem
i będziesz dawać dupy każdemu facetowi. - zadrwił z niej
mężczyzna.
Dołączyła
do dziewcząt, które w jeziorku pod wodospadem szorowały się
zawzięcie. Zmuszona przez dwóch strażników, razem z nimi umyła się i przebrała w łachman, którego
nie można było porównywać z suknią, którą miała przedtem na
sobie. Młode niewolnice stanęły w kilku szeregach dygocząc od
zimnej wody. Dowódca przeszedł się między nimi, przyglądając
się im, po czym wydał rozkaz zapakowania ich do wyczyszczonych
klatek na kołach, specjalnie stworzonych do przewozu niewolników.
Po dłuższej chwili wózki ruszyły w stronę morza, gdzie czekał
na nich statek. Już w południe statek wyruszył w rejs do świata,
którego dziewczęta miały dopiero poznać.